Klasyczny western
Wenecki festiwal 1967 roku dostarczył miłośnikom klasycznego westernu emocji, jakich chyba nigdy przedtem ani potem już nie zaznali. W programie specjalnej retrospektywy wyświetlano największe rarytasy, jakimi w tym gatunku dysponują światowe filmoteki. Przez szereg dni niewielka sala im. Pasinettiego w gmachu festiwalowego pałacu zapełniała się kinomanami różnych pokoleń: starsi nie bez wzruszenia powracali do dziecięcych lat westernu i własnej młodości, dla młodszych niejeden film był objawieniem. Właściwy nastrój potęgował specjalnie sprowadzony z USA, niemłody już, odtwórca autentycznych kowbojskich piosenek, który niczym tradycyjny taper akompaniował sobie na fortepianie pod ekranem, dobierając odpowiednie do filmów melodie.
Spośród bogatego zestawu, w którym nie zabrakło wczesnych filmów Portera, Griffitha, De Mille’a, Cru- ze’a i Forda, szczególnie fascynująca okazała się grupa filmów, których bohaterem był niezapomniany Rio Jim – William S. Hart. Nie tylko dlatego, że w sensie reali- zatorskim były one klasycznymi okazami gatunku w jego świeżej, czarującej prostotą postaci, ale także dlatego, że prostowały niejeden pogląd na dzisiejszą ewolucję westernu, zatracającego jakoby przyrodzone cechy gatunkowe i przeczącego samemu sobie w sensie estetycznym i moralnym. Nieprawda! Okazywało się, że niemal wszystkie wymyślne warianty i dwuznaczności w starciach dobra i zła odnaleźć można w postaci i przygodach Williama S. Harta. A poszukując produkcyjno-realiza- torskiego patrona najlepszych filmów z tego cyklu, często niekompletnych, pozbawionych pełnych czołówek – nieodmiennie trafiało się na nazwisko Thomasa Harpe- ra Incea (1882-1924). Kto jednak pragnie dziś zawrzeć bliższą znajomość z tym przedwcześnie zmarłym, współczesnym Griffithowi twórcą – znajduje w filmotekach puste półki, a w historiach kina albo białą kartę, albo gąszcz sprzecznych danych i informacji, które do końca zaciemniają sylwetkę tego niewątpliwie wielkiego filmowca.