Słuszność robienia czegoś

Usiłując odnaleźć się w zmienionych warunkach, twórcy nie zawsze wierzyli w słuszność tego, co robią. Blej- man wspomina, jak Ermler zaprosił go na roboczy przegląd zmontowanej „na brudno” Turbiny. W salce były tylko montażystki. „Usadowiwszy mnie, znikł. Nie zwróciłem na to uwagi. Po półtorej godziny (…) blady, zdenerwowany Ermler czekał na mnie, stojąc na wietrze, u wejścia do Lenfilmu. Odeszliśmy na bok. Spojrzał ha mnie pytającym wzrokiem. Orzekłem: – Film skazany jest na powodzenie. – W młodzieńczych latach starałem się wyrażać w sposób dowcipny i wyszukany. On wzruszył ramionami. Zdziwiłem się jego obojętnością. – Ja nie oglądałem filmu – powiedział nagle. – Nie mogłem! Nienawidzę go! – (…) Ermler przeklinał Turbinę i swą pracę nad filmem. Udowadniał mi, że całość pozbawiona jest poezji, rytmu, temperamentu. Twierdził, że ten żałosny, naturalistyczny spektakl napełnia go odrazą, skarżył się, że czuje się zdrajcą własnej sztuki, własnych założeń twórczych. Zgadzałem się z nim całkowicie, ale trzeba było jakoś zahamować to samobiczowanie. Próbowałem więc usprawiedliwić niektóre epizody, ględzi- łem, że nie wszystko w filmie jest znów takie złe”.
Jak wiadomo Turbina odniosła sukces w ZSRR i poza jego granicami, także (w Polsce (stąd ten daleki od oryginału, ale zrozumiały dla szerszej widowni tytuł ekranowy). „Po latach przypomniałem Ermlerowi, jak kiedyś przeklinał własny film – wspomina dalej Blejman. – Słuchał mnie z uwagą, jakbym mówił o kimś obcym. Potem powiedział: »Wymyśliłeś to niegłupio, ale bujda jest bujdą. Tak wcale nie było«. Rzecz nie w tym, że Ermler przywykł do sukcesów. Tylko odnalazł już własną drogę w filmie dźwiękowym. Nowa poetyka przestała mu się wydawać archaiczna”.