W atmosferze gorączkowych poszukiwań i doświadczeń

Nie mogło pewnego dnia zabraknąć filmu. Niedawny „wróg kinematografu” musiał przeżyć – jak tylu innych koryfeuszy tradycyjnych Muz – swą intymną przygodę z filmem. Zresztą namawiali go do niej w czasie ostatniego pobytu w Paryżu Gabriele D’Annunzio i Guillaume Apollinaire, już wtedy zagorzali entuzjaści kina. Meyerhold zastanawiał się początkowo, czy sfilmować „Człowieka śmiechu” Wiktora Hugo czy „Giocondę” D’Annunzia, jak mu sugerował producent; wreszcie przyszedł do Thiemanna z projektem, który go zafascynował najbardziej i który wydał mu się przydatny do realizacji przede wszystkim na ekranie, mniej zaś na scenie. Chodziło o adaptację modnej wówczas w świecie powieści Oscara Wilde’a „Portret Doriana Graya”. Do współpracy Meyerhold zaangażował znanego teatralnego de- koratora-modernistę Władimira Jegorowa, debiutującego tak samo jak on w filmie. Scenariusz postanowił napisać sam przy pomocy pewnego drugorzędnego literata, Achramowicza, żyjącego z przekładów Przybyszewskiego. Gdy Meyerhold pisał scenariusz, Thiemann jako obywatel niemiecki został internowany i skierowany do Ufy. Sprawami produkcji zajęła się jego żona, wtajemniczono w sprawy przedsiębiorstwa, Jelizawieta Władimirowna, a główny ciężar fachowej odpowiedzialności za przedsięwzięcie spadł na operatora Lewickiego jako jedynego członka sztabu realizatorskiego z filmowym doświadczeniem. Gdy po kilku dniach Meyerhold przysłał scenariusz, a następnie zjawił się osobiście, Lewicki i Thiemannowa byli zaskoczeni nie tylko lakonicznością skryptu (który okazał się jedynie streszczeniem powieści, podzielonym na akty), ale i faktem, że reżyser nie znalazł nikogo nadającego się do odtworzenia roli tytułowej. Tymczasem trzeba było zaczynać przygotowania do zdjęć. Jegorow, zgodnie z teatralnym porządkiem rzeczy, przygotował projekty dekoracji. „Pierwszy raz, od czasu jak pracuję w filmie, zobaczyłem dekoratora, który uprzednio przygotował projekty do filmu” — zauważa Lewicki w swych pamiętnikach. Praktyka filmowa nakazywała bowiem, by na projekty nie tracić czasu, tylko od razu ustawiać dekoracje w atelier, robiąc to albo w oparciu o scenariusz — jeżeli taki w ogóle był — albo zgodnie z ustnymi dyspozycjami reżysera i operatora.