Męcząca praca

Pech jednak chciał, że podczas pracy nad tym filmem reżyser nie czuł się dobrze, poza tym wyprowadzały go z równowagi nieustanne targi z wytwórnią o scenariusz następnego filmu, w końcu zaniemógł i natychmiast po zakończeniu zdjęć udał się na wypoczynek. Montażem zajął się supervisor z ramienia producenta, John W. Considine. Toteż gdy Griffith powrócił, gotowy film był już po pierwszych przeglądach. Temu zapewne przypisać należy fragmentaryczność obfitej, naładowanej historycznymi wydarzeniami, fabuły, w której jednak znalazło się wiele znakomitych epizodów: od scenek rodzajowych do epickich panoram i metafor. Jeszcze dziś można w nich rozpoznać rękę mistrza, choć technika dźwiękowa zdaje się krępować jego temperament, a wśród postaci kobiecych odczuwa się brak indywidualności na miarę Lillian Gish. Tak więc w gruncie rzeczy brak oznak, które zapowiadałyby zmierzch Griffitha. Raczej przeciwnie. Z przełomu dźwiękowego reżyser wychodzi obronną ręką. Dopiero następny film The Struggle (Walka, 1931), kaznodziejski melodramat, oparty na wątku prohibicji, korupcji i pijaństwa, przyjęła prasa zgryźliwie. „Photoplay” pisał, że rzecz zrobiona jest anachroniczną „techniką wytwórni Biograph, a wszystko razem zbyt smutne: reżyserował Griffith, który szesnaście lat temu nakręcił Narodziny narodu”. To właśnie w czasie przygotowań do tego filmu Eisenstein spotkał w Nowym Jorku Griffitha. Amerykański twórca zwierzył mu się, że chyba będzie musiał adorować jakąś bogatą wdówkę, bo inaczej nie zdobędzie brakujących funduszów.