DIS-UNITED ARTISTS

Rok 1925 jest dla Griffitha przełomowy. Przejście z United Artists do Paramountu pociąga za sobą różnorakie konsekwencje.
„Griffith przestaje być producentem własnych filmów, a staje się jednym z wielu reżyserów wytwórni Paramount i podlega tym samym co inni ograniczeniom, nadzorowi i kontroli — pisze Jerzy Toeplitz. — Załamanie się Griffitha spowodowane było przede wszystkim odejściem twórcy od imponderabilii, którym był wierny od początków swej kariery. Film przestał być dla niego ambitnym dziełem sztuki, a względy komercjalne brały górę nad artystycznymi”. Jest to stwierdzenie co najmniej ryzykowne. Bo jeżeli względy komercjalne istotnie wzięłyby górę nad artystycznymi, to nikt nie mógł zabronić Griffithowi robić kasowych, z premedytacją wycelowanych pod publiczkę, filmów we własnej wytwórni, bez potrzeby zdawania się na łaskę Paramountu. A może to nie brak impondera- biliów, tylko brak gotówki na realizację własnych pomysłów zmusił reżysera do kompromisu? „Połowa moich filmów to śmiecie – powie pięć lat później Griffith w rozmowie z Eisensteinem („Kino”, ZSRR, 1938). – Kręciłem je, żeby mieć pieniądze na realizację innych, pokryć niedobory po tych, które lubiłem, albo mieć możliwości zrealizowania tego, co mi się po* doba…” Przypomnijmy, że to przed całkowitym poddaniem się Paramountowi Griffith nakręcił w Niemczech znakomity film Czyż życie nie jest piękne? Zamiast organizować  kłopotliwą ekspedycję do Niemiec, mógł przecież bez większego kłopotu nakręcić kolejny melodramat, bo posiadał kredyt zaufania u producentów i dystrybutorów, a rzemiosło realizatorskie miał w małym palcu. Tym bardziej, że działo- się to w czasie, gdy żadna rewofucja estetyczna czy techniczna jeszcze się w kinematografii światowej nie dokonywała i trudno przypuszczać, że ni z tego, ni z owego Griffith poczuł się za kamerą bezradny.