ZŁOTE LATA NAPISU

Jak pracował wspomniany już „król napisów”, Ralph Spence, opowiada reżyser Edward Sutherland w związku z pracą nad filmem Riff i Raff na tyłach frontu, (1926), w czasopiśmie „Photoplay”: „Puścił film na małej Movioli i zapytał: , — Co chcesz z tym zrobić? Co miałeś na myśli? Wał lace Beery i Raymond Hatton pierwszy raz w życiu znaleźli się w okopach na linii frontu. Myślę, że trzeba podkreślić niebezpieczeństwo, które im grozi, a które nie przypada im specjalnie do gustu…” Spence ułożył taki napis: „Wysunięty posterunek – gdzie mężczyzna jest mężczyzną, choć wolałby nim nie być”. U szczytu kariery, tuż przed nadejściem dźwiękowców, Spence był tak rozrywany przez producentów, że kazał sobie płacić od jednego filmu 10 tysięcy dolarów, a jego nazwisko zaczęło być umieszczane nad frontonami kin wśród neonowych napisów na równi z nazwiskami gwiazd. Epopeja napisów filmowych osiągnęła apogeum, gdy ich autorzy, świadomi swojej roli w uratowaniu niejednego filmu od klęski, poczuli się nagle prawdziwymi poetami ekranu. Krótkie, rzeczowe formułki: „Tego wieczoru…”, „Następnego dnia…”, „Mijały lata…”, przestały im wystarczać, uważali je za prymitywy, za chwyty poniżej ich godności zawodowej. „Autorzy napisów przerzucili się w drugą skrajność – pisał Peter Milne w »Photoplay« (1925). — Sytuacje wymagające tak prostego stwierdzenia, jak np. »Minęła noc«, zdradzały tendencję do kwiecistego, literackiego słowoIejstwa: »1 oto słodkogłose zwiastuny nowego dnia przepędziły ponure mroki nocy«. Użycie tak rozrzutnej kombinacji słów tłumaczono rzekomą poetyckością stylu”.