PRÓBY I IMPROWIZACJA

W jaki więc sposób Griffith, kręcąc cały film „z pamięci”, mógł opanować organizacyjnie nie tylko swój plan zdjęciowy, ale wydobywać z aktorów wszystko to, co sobie wymarzył — do najsubtelniejszych stanów uczuciowych włącznie? Wymownym świadectwem są choćby kreacje jego gwiazdy nr 1 – Lillian Gish. Pytanie to dręczy każdego, kto jest zafascynowany twórczością autora Złamanej lilii. Nie daje też spokoju reżyserom, którzy — choć nigdy Griffitha nie znali osobiście – otwarcie przyznają, że właśnie on był ich mistrzem. Z reżyserów radzieckich bodaj Siergiej Jutkiewicz poświęcił najwięcej czasu i miejsca rozwikłaniu tej pasjonującej zagadki. „W przeciwieństwie do Cecila B. De Mille’a i Thomasa lnce’a, Griffith zupełnie inaczej traktował także cały proces realizacji filmu. Metoda jego pracy odznaczała się dziwacznym połączeniem głębokich twórczych przygotowań z natchnioną improwizacją. Obca mu była matematyczna inżynieria, która realizację filmu zamieniała w taśmę montażową fabryk Forda, niwelując twórczą indywidualność reżysera i — przede wszystkim – aktora. Związany dłuższy czas z wytwórnią Griffitha, nieżyjący już dziś A.W. Danaszewski wiele opowiadał mi o tym, jak pracował Griffith”. W oparciu o te relacje Jutkiewicz próbuje zrekonstruować Griffithowski sposób tworzenia filmu: „Griffith, zafrapowany przeczytaną nowelą literacką, nie przekształcając jej w ostateczną formę scenopisu, zaczynał od razu próby typu etiudowego. Nie dając aktorom ostygnąć, natychmiast, w gorączkowym tempie, zaczynał zdjęcia, improwizował całą scenę, zmieniał tematycznie i potęgował w biegu sytuacje, nie myśląc ani o metrażu przyszłego filmu, ani o jego fabularnej i montażowej harmonii (…) Nieliczne wspomnienia aktorów, którzy pracowali z Griffithem, także ujawniają nam szczegóły tego procesu”.